Jechalem do Rypina autobusem 7:55 bodajze (lub bardzo blisko tego czasu) z Warszawy Centralnej (styczen-luty 2012). Autobus byl podstawiony i zapelniony ludzmi: dowiedziano sie zapewne przez podglad ekranu. Podstawieni ludzie mieli za zadanie kaszlec, a nawet zaczepiac mnie. To chyba po to, by przypomniec mi nieco zapomniany (w czasie ostatniej podrozy do Meksyku) zwyczaj. Oczywiscie tutaj juz o zadnym pluciu nie moglo byc mowy, tym bardziej, ze sam kierowca byl "pouczony", jak ze mna postepowac. Na poczatku wzial ode mnie pieniadze (bo przyjechalem "na styk", dobieglem z zapartym tchem, gdy autobus juz odjezdzal - tzn., inaczej mowiac, nie mialem biletu) i powiedzial, ze nie ma na wydanie reszty. Wobec tego wyda mi 20 zl (zaplacilem 53, a cena byla 33 - czy jakos tak) pozniej.

Gdy wskutek zaczepiania odkaszlnalem (bez plucia) na czlowieka, ktory to robil non stop - ja zrobilem to dosc delikatnie - a wczesniej tez podchodzilem i pytalem go, czy moze sie zamknac (w koncu sam usiadlem obok niego, co pewnie odebral jako agresje, choc sam byl najbardziej agresywny), w koncu zaczeto ze mnie robic tego, ktory pasazerom przeszkadza, zakloca porzadek, zabrano mnie nawet na komisariat. Tam oczywiscie wszyscy pouczeni, co maja mowic; np. aluzje do moich wypowiedzi z hotelu z dnia poprzedniego (ze swego pokoju): "a jak to wyglada od strony prawnej, to zaraz pan zobaczy" (ja pozwolilem sobie mianowicie zauwazyc poprzedniego dnia, ze prokuratura wlasciwie na plaszczyznie prawnej przyznala mi racje, wiec poki co moge zakladac, ze ja mam). Policja stosowala tez aluzje w rodzaju "no tak, moze i ten pan zakloca porzadek, w kazdym razie bedzie jechal dalej, bo ma bilet". "Mozemy od pana przyjac zawiadomienie, ale zycie idzie dalej" - teksty w tym rodzaju. Przypominam, co bylo w Oaxaca, gdy przy mnie gliniarze nic nie chcieli zrobic, choc przed chwila mnie okradziono - nie zabrano nikogo poza mna do komisariatu, nie mowiac juz chocby o przeszukaniu (jedynie smiano sie do rozpuku). Padly tez fajne teksty w rodzaju "pan mowi tak, tamten pan mowi inaczej, wiec [nie ma dowodow, wiec] jest to sprawa cywilna" (dokladnie tak powiedzieli: "pan mowi jedno, tamten mowi drugie, wiec jest to sprawa cywilna", po tym, jak ja zauwazylem, ze przeciez jak ktos ukradnie reszte w sklepie, to jest to wystepek czy wykroczenie). To z kolei aluzja do Alioru i ewentualnego przywlaszczenia.

A o co chodzilo z tym "niewydaniem reszty"? Pan mianowicie stwierdzil, ze jade od Plocka(sic), ze reszty zadnej nie musi mi wydawac, bo zawsze jak musi, to zapisuje na odwrocie biletu. W koncu stwierdzil, ze ma problem z oczami, gdy przy policji pokazalem bilet z Warszawy. Ale i tak do konca nie odpuszczal i twierdzil - ten pan pracownik firmy PKS Polonus - ze zadnej reszty nie jest mi dluzny. Czlowiek w wieku 45 lat co najmniej, na pewno z rodzina. Gdy ja bylem w komisariacie, policja ponoc poszla do autobusu rozpoznac u swiadkow, nic nie powiedziala juz o tej reszcie, gdy wrocila. Kierowca nie chcial zglaszac wykroczenia, nie chcial widocznie klamac przed sadem, ale "ostrzezenia" juz wczesniej byly, np. na zasadzie, ze "lud mnie nie lubi, bo za duzo klamie" (tu jakies glupoty w rodzaju przekrecone nazwisko przy zamawianiu taxi i pani w sluchawce ciezko wzdychajaca, ze przytaknalem - co powtorzylo sie wlasnie w tych dniach - dzien wczesniej, 2 wczesniej - kilka razy).

(Swoja droga byla to taka "inna sprawiedliwosc" i "pozaprawne rozliczenie", bo za to wczesniej dali mi okres waznosci karty miejskiej do konca stycznia, choc ostatni raz oplacalem ja na poczatku listopada na miesiac.)

 

 

Ow kierowca, powtorze, zabral mnie na policje na tej tylko podstawie, ze raz odkaszlnalem (nie oplulem) osobie, ktora non stop przy mnie kaszlala, oraz wczesniej raz poszedlem do niej i probowalem przekonac, zeby sie zamknela. Afere zrobil na podstawie donosu jednego pasazera. Awanturowal sie tez przy tej reszcie i jej nie oddal.